sobota, 26 maja 2012

Duch Indii w słowach zamknięty - "Lalki w ogniu. Opowieści z Indii" - Paulina Wilk

   Panorama Indii - z kolejnych stron wyłania się kolejny jej fragment. Paulina Wilk  uchwyciła i zamknęła w swych słowach ducha Orientu, niczym czarodziejska lampa legendarnego dżina. Duch ten jednak nie spełnia życzeń; jego domeną jest kuszenie oraz przerażanie. Uwodzi on egzotycznym pięknem krajobrazu, paletą jaskrawych, nasyconych barw kobiecych sari oraz zapachami kardamonu, kminku czy curry roznoszącymi się w zamożnych domach w porze obiadu; przeraża natomiast nędzą slamsów, wszechobecnym brudem i cierpieniem żebraków. A wszystko to jednocześnie, nierozerwalnie ze sobą sprzężone i wzajemnie się uwydatniające. Naturalne, nieokiełznane i nie dające się zbalansować.  Takie właśnie są Indie ukazane w reportażu Wilk.
   Na jeden dzień ten azjatycki tygrys schował swe ostre pazury i kły inności i potulnie pozwala nam odkrywać swoje tajemnice.  Spędzamy w Indiach jeden dzień, ja przynajmniej odniosłam takie wrażenie. Na początku książki towarzyszymy bowiem biedakom w ich porannej toalecie odbywanej publicznie wprost na torach kolejowych, bądź też poboczu zatłoczonej zwykle ulicy, która o świcie pełni funkcję łaźni. Ostatni zaś rozdział przynosi nam wyciszenie i ukojenie, chwile zasłużonego wytchnienia w objęciach Morfeusza, czy może raczej na twardym jarmarcznym kramie, siedzeniu rikszy, czy wprost na gorącej jeszcze od całodziennego upału ziemi. Razem z Hindusami zaczynamy dzień, razem go kończymy. Jest to jednak niezwykle intensywny dzień, ponieważ zgłębiamy w jego trakcie rozległe spectrum zagadnień dotyczących życia w Indiach. 
   Autorka ukazuje nam ojczyznę Hindusów w dwóch płaszczyznach - pierwsza, pozioma, obejmuje przebieg dnia w czasie którego znajdzie się miejsce na poranną kąpiel, posiłek obwarowany wielorakimi regułami i zasadami odnośnie jego sporządzania, podawania czy jedzenia; czas na wyswatanie dzieci przy pomocy rubryki matrymonialnej bądź ogłoszeń w internecie; oddanie czci niezliczonym bóstwom, które otaczają Hindusów i towarzyszą im na każdym kroku. Będziemy również spacerować po mieście i utyskiwać na brak latryn, spóźniające się bądź nieprzyjeżdżające w ogóle autobusy (my będziemy narzekać, dla mieszkańców Indii to proza codzienności nie warta uwagi, oswojona, z którą się pogodzili). Potem udamy się na targ, by dać się omotać bogactwu oferowanych towarów, ulec czarowi baśniowych tkanin, zachłysnąć się barwami i zapachami, wejść do baśni tysiąca i jednej nocy... Na ziemię natomiast brutalnie sprowadzi nas korowód uciśnionych kalek bądź żebraków usiłujących uzyskać choćby przysłowiowy złamany grosz. Autorka zamienia się tu w wnikliwego socjologa, by wszystkie te zjawiska przełożyć z indyjskiego na nasz ugładzony, świeży świeżością regulowania życia prawami człowieka światopogląd. Oprócz tego Paulina Wilk obala też rozpowszechnione mity dotyczące choćby tradycji sati, jako dobrowolnej śmierci wdowy na stosie kremacyjnym zmarłego małżonka, czy też gorącego temperamentu Hindusów jako spadkobierców autora Kamasutry.
  Pionowa płaszczyzna opowieści Wilk to natomiast subtelne kroki wstecz, za kurtynę minionego. To podróż w czasie mająca nam przybliżyć historię Indii, wskrzesić choć na chwilę w naszej pamięci tak zasłużone dla tego kraju postaci, jak choćby Gandhiego czy Indirę Gandhi. To snute z pasją opowieści o indyjskiej mitologi, o ich wersji początku świata i stworzenia człowieka. 
    Rzadko zdarza się, aby książki gatunku non-fiction kusiły nas urzekającym, subtelnym i wyrafinowanym stylem; dbałość o estetykę formy bywa w przeważającej mierze atrybutem literatury pięknej. Odstępstwo od tej reguły; połączenie wciągającej treści z dopieszczonym i poetyckim wręcz stylem, to coś, co zdecydowanie przykuło moją uwagę w "Lalkach...". Paulina Wilk niewątpliwie dysponuje lekkim piórem, to czuć. A dzięki tej biegłości literackiej świat przez nią opisywany wręcz materializuje się w naszej wyobraźni. Z zadrukowanych kartek wznosi się Brama Indii, wypływa majestatyczny Ganges. Opisy są tak plastyczne i szczegółowe, że niemal czuje się panujący tam upał, niemal widziało się to, na co autorka patrzyła. Język przemawiający do wyobraźni. 
   Całości świetnie dopełniają nieliczne (aż szkoda), a trafne i interesujące zdjęcia. Autorskie, co warto podkreślić. Budują one klimat, stanowią świetne tło dla tekstu, ale przede wszystkim zachwycają.
   "<<Lalki w ogniu>>, napisane na podłodze małego hotelu w Kalkucie, powstały po ośmiu latach podróży do Indii. Są portretem kraju, który obnaża się przed przyjezdnym, ale niczego mu nie zdradza. To próba uchwycenia rzeczywistości, do której nie pasują żadne europejskie pojęcia".*
  Tak pisze autorka o swej publikacji. Ja z tych słów wyczytałam przede wszystkim zdziwienie, które przerodziło się w zafascynowanie i chęć jak najwierniejszego przekazania innym swojego odkrycia. Moim zdaniem udało się, wyszło autentycznie i ciekawie.  Wydaje mi się, że żeby tak pisać, trzeba ten kraj kochać. Trzeba chcieć wejrzeć głębiej, pod powłokę stereotypów i grubą warstwę uprzedzeń, by dojrzeć jego majestat i piękno. By spróbować go zrozumieć, trzeba najpierw żywić do niego ogromny szacunek. Bardzo mi się podobało, dlatego też ucieszyłam się wiadomością, że książka zyskała nominację do tegorocznej nagrody Nike, życzę powodzenia.
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu LubimyCzytać.pl
*strona autorki
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Carta Blanca, Warszawa 2011.
Wydanie: I.
Ilość stron: 260.
Data powstania: 2011
Moja ocena: 5/6